Ludzie wyciągnięci z sieci trafiali wprost na statki niewolnicze. Większość z tych którym udało się przebrnąć przez ścieżkę, kierowało się na łodzie szpitalne, choć wielu z nich trafiało także na pokład luksusowych liniowców. Tam, niektórych z nich zakuwano w kajdany i prowadzono na statki niewolnicze. Co jakiś czas ludzie ze statków niewolniczych i luksusowych liniowców zabierani byli na okręty wojenne. Nie było możliwości przeciwstawienia się; brali kogo chcieli.
Również na pokład łodzi szpitalnych zabierano ludzi z innych statków. Byli to zazwyczaj chorzy i ranni. Załoga łodzi szpitalnych miała na sobie błyszczące zbroje które sprawiały, iż gdziekolwiek się pojawili okazywano im poważanie i szacunek. Każdy kto skakał z urwiska na spadochronie, lądował bezpośrednio na pokładzie łodzi szpitalnej bądź w dokach przy których były zakotwiczone.
W momencie gdy niewolniczy statek był już wypełniony, odbijał od brzegu i po wypłynięciu z zatoki zaczynał wykonywać mnóstwo różnych manewrów, co chwila zmieniając obrany kierunek. Wyglądało to tak jakby załogi tych statków nie miały pojęcia w którą stronę miały płynąć. Podobnie rzecz miała się z okrętami wojennymi. Tak często zmieniały kurs że nie sposób było określić w którą stronę za chwilę będą płynąć. Gdy na ich drodze znalazł się jakiś inny statek, natychmiast otwierały ogień i zatapiały go. Gdy naprzeciw siebie stanęły dwa wojenne okręty, ostrzeliwały się tak długo aż jeden z nich znikał pod taflą wody.
Spowijająca całą zatokę mgła stała się powodem wielu kolizji w wyniku których co jakiś czas tonął kolejny statek. Morze było pełne rekinów które tylko na to czekały by ktoś znalazł się za burtą. Desperacja, zamieszanie i strach – podobnie jak mgła, wypełniały całą zatokę.
Wszystko to wydawało nasilać się wraz ze stopniowym zagęszczaniem się mgły. Z kolei gdy mgła zaczynała się powoli rozrzedzać, w oczach ludzi pojawiał się płomyk nadziei. Gdy tylko mgła podnosiła się na tyle aby odsłonić otwarte morze, wszystkie statki kierowały się w jego kierunku. Jedynie łodzie szpitalne płynęły tak jakby wiedziały dokąd zmierzają. Przedzierały się przez pogrążoną w chaosie zatokę i wypływały na otwarte morze. Wypływały kolejno jeden po drugim na jakiś czas niknąc za horyzontem, po czym wracały i ponownie wypływały.
Gdy w tej wizji zacząłem podążać za jedną z tych łodzi, po chwili poczułem się tak, jakbym stał na jej mostku kapitańskim. Im bardziej oddalaliśmy się od zatoki, tym bardziej czystsze stawało się niebo. Po pewnym czasie jego błękit stał się niezwykle intensywny. Nigdy wcześniej, może za wyjątkiem lotu samolotem, nie widziałem tak pięknego nieba. Urzekło mnie ono do tego stopnia, że nie miałem czasu żeby przyjrzeć się morzu. Gdy spojrzałem w dół, okazało się, że zamiast płynąć, od jakiegoś czasu wzbijamy się w górę. Przez chwilę myślałem, że lecę w kosmos. Gdy skierowaliśmy się w dół, moim oczom ukazał się widok czegoś co wyglądało jak nowy, nieznany mi dotąd świat. Było tam mnóstwo wysp połączonych pięknie wyglądającymi mostami, które przemierzały niezliczone rzesze ludzi. Na każdej z nich mieszkali ludzie reprezentujący inną kulturę. Panował na nich niezmącony spokój. Rannych z naszej łodzi rozdzielano tak, aby każdy trafiał na wyspę zamieszkaną przez ludzi reprezentujących tę samą kulturę co on. Na każdej z wysp budowano ogromne fundamenty na których miało powstać gigantyczne miasto. Choć każda z wysp była inna i żadna z nich nie przypominała mi niczego co widziałem dotychczas, to na każdej z nich czułem się jak w domu. Każda była prawdziwym rajem. Były jakby nie z tego świata. Wkraczając na nową wyspę, w jakiś sposób odczuwałem bliskość tamtej, którą przed chwilą opuściłem.