Ewangelia 1 - Dialektyka
Pewnego razu przedstawiciele Stowarzyszenia Chłopów przyszli do burmistrza z zapytaniem: "Panie burmistrzu, co oznacza słowo "dialektyka"? Burmistrz, po krótkim namyśle, odpowiedział: "Szanowni panowie, nie jest ono takie łatwe do wyjaśnienia. Jednakże spróbuję wam przedstawić pewien przykład, który pomoże je zrozumieć. Wyobraźcie sobie, że przyszło do mnie dwóch chłopów. Jeden z nich był czysty, a drugi brudny, więc zaproponowałem moim gościom kąpiel. Który z nich skorzysta z mojej oferty"? "Ten brudny" - odpowiedzieli przedstawiciele Stowarzyszenia Chłopów. "Nie, ten czysty - odparł burmistrz - gdyż on jest przyzwyczajony do mycia, brudny natomiast nie widzi takiej potrzeby. Czyli, który z nich weźmie kąpiel"? "Ten czysty" - odrzekli. "Nie, ten brudny, gdyż jemu jest potrzebna kąpiel" - przekomarzał się burmistrz. "Więc który będzie się mył"? - pytał znowu. "No, brudny"! - zawołali. "Nie, obydwaj, gdyż czysty jest przyzwyczajony do mycia, a brudnemu kąpiel jest bardzo potrzebna - stwierdził burmistrz. Czyli który skorzysta z łazienki"? - powtórzył pytanie. "Obydwaj" - wycedzili chłopi. "Nie, żaden z nich, ponieważ brudny nie jest przyzwyczajony do mycia, a czystemu kąpiel nie jest potrzebna" - oznajmił. "To wszystko prawda, panie burmistrzu, ale nie sposób to pojąć, bo za każdym razem słyszymy co innego, a mianowicie to, co akurat panu przychodzi na myśl" - zaoponowali chłopi. "Rozumiecie więc teraz, co to jest dialektyka" - oznajmił burmistrz. Z tego zabawnego opowiadania nasuwa się pytanie, czy i ty nie jesteś dialektykiem. Wiesz dobrze, że życie twe nie składało się tylko z dobrych uczynków. Głos twego sumienia mówi ci o tym jasno i wyraźnie. Jednakże możesz też słyszeć odmienny osąd twoich postępków - osąd złego. Słyszeć możesz, jak on bez przerwy i z namaszczeniem mówi do ciebie: "Nie bierz sobie tych spraw tak bardzo do serca. Ja też bym inaczej nie postąpił. Jeden raz się nie liczy". Zwraca się do ciebie takimi lub podobnymi słowy. Wszystko, co się wydarzyło, próbuje zniekształcić, odwrócić, przedstawić w zupełnie innym świetle. Zawsze jest to diabelski głos, który bez przerwy sprzeciwia się głosowi twego wrażliwego sumienia. Diabeł jest największym przeciwnikiem prawdy. Wszelkimi sposobami próbuje ją wypaczać. Dosłowne tłumaczenie greckiego słowa "diabeł" (diabolos), oznacza: przewrotny, oskarżający. Każdego dnia chce więc całkowicie zafałszować głos twojego sumienia. On tworzy wszelkiego rodzaju bariery, żebyś tylko nie czytał Biblii. Jedynie w Piśmie Świętym możesz znaleźć objaśnienie pojęć dobra i zła. Bo słowo Boże jest żywe i skuteczne, ostrzejsze niż miecz obosieczny przenikający aż do rozdzielenia duszy od ducha, stawów i szpiku, zdolne osądzić zamiary i myśli serca (Hebr 4,12). To święte Słowo Boże może cię przywieść do Jezusa, Pana i Zbawiciela, który oczekuje, abyś przyszedł do Niego jak najszybciej, nawet i dziś. Wiedz, że to bardzo ważne, abyś przyszedł teraz. Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście...(Mt 11,28). Być może, również w tej chwili słyszysz głos, który mówi: "Nie śpiesz się, masz jeszcze czas". Lecz pomyśl o tym, że nie ma nic ukrytego, coby nie miało być ujawnione (Mt 10,26) przed Tym, którego oczy są jak płomień ognia (Ap 19,12).
Ewangelia 2 - Matternhorn
Brytyjski duchowny F. C. Meyer opowiada o dwóch podróżnikach, którzy postanowili zdobyć stromy szczyt Matternhorn. W tym celu najęli trzech przewodników i rozpoczęli trudną wspinaczkę. Byli ze sobą powiązani w takiej kolejności: przewodnik, turysta, przewodnik, turysta, przewodnik. Po przebyciu pewnego odcinka trasy nagle jeden z nich pośliznął się i zawisł nad przepaścią wyżłobioną w lodzie. Zaraz po nim następny oderwał się od ściany, pociągając za sobą dwóch wiszących nad nim. Utrzymał się tylko pierwszy przewodnik, który wbił swój hak dostatecznie głęboko. Dzięki temu wszyscy pozostali, którzy na nim zawiśli, zdołali odzyskać grunt pod nogami. Meyer, kończąc tę opowieść dostrzega analogię do życia duchowego: "Jestem jak jeden z podróżników który się pośliznął, lecz dzięki Bogu moje życie jest złączone z Chrystusem; On trwa, więc i ja nigdy nie zginę". Wielu z nas nieustannie się potyka i upada na drodze życia chrześcijańskiego, ale mamy mocne oparcie w Panu i gdy wyznajemy Jemu swoje winy, przywraca nas do bliskiej społeczności z Nim (1J 1,9). Tak, w Chrystusie jesteśmy bezpieczni (Kol 3,13). Możemy mieć pewność, że On zachowa nas i doprowadzi do celu.
NASZE ZBAWIENIE JEST PEWNĄ INWESTYCJĄ, BO BÓG JEST WŁAŚCICIELEM AKCJI.
Ewangelia 3 - Teraz albo nigdy
Na północnych krańcach ziemi istnieją okolice, gdzie podstawowym pożywieniem są jaja ptaków morskich. Ptaki te budują swoje gniazda na trudno dostępnych, wysokich skałach. Pewnego razu młody poszukiwacz ptasich jaj zauważył duże gniazdo położone w szczelinie skalnej, umieszczone o kilka metrów poniżej miejsca, na którym właśnie się znajdował. Stał na występie skalnym, z którego nie można było zejść bez liny. Nie namyślając się młody człowiek - przywykły do podobnych trudności - wbił w ścianę hak, umocował na nim linę, opuścił się na niej z nawisu skalnego i zawisł w powietrzu na wysokości upatrzonej szczeliny. Aby się jednak do niej dostać, musiał odpowiednio rozkołysać się na linie i potem skoczyć na mały wysunięty zręb skalny tuż obok gniazda. Zadowolony z udanej sztuczki i perspektywy bogatego łupu, uśmiechnął się tryumfalnie do siebie i wyciągając rękę do gniazda, westchnął: "No, udało się". W tej samej jednak chwili uczynił jakiś nieopatrzny ruch i puścił koniec liny, na której miał wydostać się z powrotem. Lina odskoczyła i kołysząc się zawisła nad przepaścią jakieś parę metrów od tkwiącego przy ścianie młodzieńca. Błyskawicznie uświadomił sobie całą grozę swego położenia. O zejściu ze skały nie nie mógł nawet pomarzyć, gdyż była prawie pionowa. Nad nim był nawis, o zdobyciu którego nie mógł nawet marzyć. Był sam wśród skał, nikt nie mógł mu przyjść z pomocą. Powinien natychmiast wykorzystać moment kołysania się jeszcze liny i w chwili jej zbliżenia odbić się od skały i złapać ją. Powinien to zrobić bez chwili zwłoki, ponieważ lina kołysała się coraz wolniej i lada moment mogła zawisnąć nad przepaścią i znaleźć się w nieosiągalnej dla niego odległości. Teraz albo nigdy! - taka myśl przyszła nagle do głowy młodemu człowiekowi i błyskawicznie powziął karkołomną decyzję, by skoczyć w kierunku liny i ratować się. Oczywiście, ryzyko było duże, mógł przecież nie trafić i liny nie złapać, wówczas jego ciało leżałoby roztrzaskane u stóp pionowej ściany, lecz w chwili śmiertelnego niebezpieczeństwa człowiek czyni wszystko, aby się ratować.
Istnieje także innego rodzaju przepaść, przepaść otwierająca się pod stopami każdego człowieka i każdy musi nad nią przejść. Istnieją ręce, które wyciągają się ponad przepaścią wiecznej śmierci, aby ratować. Te ręce były przebite gwoździami. Czy wiesz, że może dziś masz jedyną szansę, żeby podjąć stanowczą decyzję? Czy chcesz uchwycić się rąk, które wyciągają się do Ciebie? Zauważ, jak źle dzieje się na świecie. Wszystko zamarło w oczekiwaniu na rozwój wydarzeń, w obliczu których znalazła się ludzkość ze względu na niebezpieczne wynalazki minionego wieku. Ziejąca przepaść znajduje się być może tuż u naszych stóp. Czy chcesz skorzystać ze zbawczej liny zwisającej z krzyża Chrystusowego? Jam jest zmartwychwstanie i żywot. Kto we Mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie - podaje Ewangelia Jana 11,25. Tak nas zapewnia dawca życia - Jezus Chrystus. Pójdź do tego zdroju, obmyj w nim oskarżające cię sumienie, uchwyć się wyciągniętej do ciebie dłoni jeszcze dziś, bo kto wie, może i dla ciebie chwila ta oznaczać teraz albo nigdy...
Ewangelia 4 - Sen
Przed wieloma laty na wodospadzie Niagara wydarzył się niezwykle tragiczny wypadek. Młody człowiek był przewodnikiem, większość swego czasu spędzał w łodzi. Pewnego dnia, gdy napływ turystów był słaby, młodzieniec miał niewiele pracy. Zakotwiczył więc swoją łódź powyżej wodospadu i ułożył się na niej wygodnie, by odpocząć. Miarowe kołysanie łodzi na ciągle zmieniających się falach sprawiło, że w końcu zapadł w głęboki sen. Jednakże pod wpływem silnego prądu i ciągłego ruchu fal linka się odwiązała i łódź wraz ze śpiącym w niej człowiekiem została porwana i uniesiona w dół rzeki. Stojący na brzegu ludzie, którzy to zauważyli, zdali sobie sprawę, w jak strasznym niebezpieczeństwie znalazł się młodzieniec. Wołaniem i krzykiem usiłowali obudzić śpiącego. W pewnym momencie łódź została rzucona na wystającą z wody dość dużą skałę. Ludzie, widząc, że się zatrzymała, podwoili swoje wysiłki, aby obudzić przewodnika. Wytężając głos, krzyczeli rozpaczliwie: "Uchwyć się skały, uchwyć się skały"! Człowiek w łodzi spał jednak spokojnie dalej, całkowicie nieświadom swego położenia. Po chwili fale oderwały łódź od skały i w błyskawicznym tempie rzuciły ją wprost na wodną kipiel. Dopiero straszliwy huk spadających w przepaść wód obudził nieszczęsnego chłopca, ale już tylko po to, żeby zobaczył swój koniec. Cóż za rozpaczliwe położenie?! Spać w łodzi i nieświadomie być niesionym wprost w otchłań. Przejmuje nas dreszcz, gdy sobie to uzmysłowimy. Ale najtragiczniejsze w tej historii jest to, że w podobnym położeniu znajduje się obecnie niezliczona rzesza ludzi, którzy nie troszcząc się zupełnie o to, w jakim kierunku niesie ich fala życia, pozwalają wieść się wprost do przepaści na pewną zgubę i śmierć. Co jest powodem tej nieświadomości i beztroski? Odpowiadamy, że letarg grzechu, w którym pogrążona jest większość ludzi. Zdradliwe sidła żądz cielesnych i pokus, jakie daje świat, fałszywe hasła i dążenia, nadmierna ufność pokładana we własnym rozumie i własnych normach etycznych, przekonanie o swej moralności, może nawet wygodny dla siebie rodzaj wiary - oto przyczyny niebezpiecznego snu, w jaki zapadła większość ludzi. Jakże to smutne i przygnębiające. Obudź się który śpisz...(Ef 5,14). Słowa te powinny ciebie dziś poruszyć, wyrwać z niebezpiecznego letargu. Jeszcze dziś, nawet w tej chwili możesz chwycić się wyciągniętej dłoni Zbawiciela świata - Jezusa Chrystusa. Chwyć się tej dłoni! Ta dłoń pragnie cię wydostać z niebezpiecznych odmętów i postawić na skale. Ta ręka dała się za ciebie przybić do krzyża na Golgocie i ma ona moc, aby wyprowadzić cię ze ślepego zaułka i zbawić. Nie przechodź koło niej obojętnie! Może to jedna z ostatnich szans w życiu. Ludzkość zdąża ku przepaści. Mogą to być już tylko chwile, kroki, które dzielą ją od niej. Krzyż Jezusa jest pomostem nad przepaścią. Możesz po nim przejść w światłość wiecznego życia.
Uwierz w Pana Jezusa, a będziesz zbawiony, ty i dom twój (Dz 16,31).
Ewangelia 5 - Przypływ
Pięknie wygląda błękitne niebo i biały piasek. Jest wspaniały, cichy niedzielny dzień, a to burzliwe morze u wybrzeża Borkum zachowuje się tak, jakby spało. Na skutek odpływu uciszyły się niespokojne fale i woda się oddaliła. Trzech rozbawionych chłopców szło wzdłuż brzegu. Śmiali się, skakali i zaczepiali nawzajem. Kiedy szli wzdłuż piaszczystego wybrzeża, zobaczyli pozostawiony przez morze olbrzymi zwój. Chłopcy od razu zainteresowali się tym znaleziskiem. Były to grube i ciężkie łańcuchy, które służyły do zakotwiczenia transatlantyckiego przewodu elektrycznego. Prowadził on z Borkum do morza. Podczas odpływu - kiedy masy wody cofały się w głąb morza, łańcuchy stawały się widoczne i leżały luzem. Na solidnie wykutych ogniwach wisiały brązowe wodorosty i zielona trawa. Naraz Uwe, jeden z chłopców, z wielkim trudem, mocno natężając mięśnie, podniósł łańcuch w górę na wysokość metra i rzucił na wilgotny piasek. Koledzy poszli w jego ślady. Natężając na przemian swe ramiona, bardzo zasapani, zakończyli zabawę. Po krótkim czasie wymyślili coś innego. Każdy miał nogą podnieść łańcuch, wkładając stopę w jedno z ogniw. Zabawa znów okazała się udana. Kiedy noga z łańcuchem była uniesiona, druga mocno grzęzła w mokrym i grząskim gruncie. Ale co się wydarzyło? Oto Uwe, będący najsilniejszym z chłopców, nagle przechylił się do tyłu i upadł na plecy. Gdy próbował się podnieść, podpierając się rękami, koledzy śmiali się do rozpuku z niego, wskazując palcami na jego mokre spodnie. Dopiero po chwili zauważyli, co się właściwie wydarzyło. Noga Uwe utknęła w ogniwie łańcucha. Jens i Heiner, śmiejąc się i żartując, wołali: "Jesteś uwięziony! Musisz utonąć"! Lecz po chwili zaczęli uwalniać swego kolegę, próbując rozwiązać jego trzewik i wyjąć nogę. Jednak Ich starania o uwolnienie stopy z ogniwa łańcucha były daremne, gdyż stopa już mocno opuchła. Tymczasem zaczęło się ściemniać. Usłyszeli najpierw słaby, ale z biegiem czasu coraz głośniejszy szum morza. Zbliżał się przypływ. Śmiertelnie przerażeni pracowali nad uwolnieniem kolegi. Szarpali nim i potrząsali. Krople potu spływały po ich rozpalonych i pełnych zwątpienia twarzach. Uwe jęczał i krzyczał. Woda nieustannie napływała. Z każdą minutą coraz bardziej zalewały ich fale. Nie było innego wyjścia, jak tylko zostawić kolegę i uciekać. Dwaj chłopcy ostatkiem sił dotarli do brzegu, a nad ich uwięzionym kolegą zwarły się woda i mrok. Strasznie zakończyła się ta na pozór niewinna zabawa. Podobnie dzieje się z każdym, kto nie uznał Jezusa Chrystusa za swojego Pana i Zbawiciela. Obezwładnia go długi łańcuch grzechów i win. Początkowo bardzo lekko, potem coraz silniej, aż wreszcie zmuszony jest wołać: "Nie mogę już się uwolnić"! Pewnego dnia wody strasznego sądu dosięgną każdego z nas. Pomimo tego chcę ci przekazać radosną wieść: Pan Jezus uwalnia więźniów! (Ps 146,7). Jeśli Syn was wyswobodzi, prawdziwie wolnymi będziecie /Jan 8,36). Czy chcesz dalej żyć zniewolony brzemieniem grzechów?
Ewangelia 6 - Porządni
Król pruski Fryderyk II (1712-1786) już za życia został nazwany Wielkim, ponieważ rzeczywiście był niezwykłym mężem stanu. Ponadto bardzo lubił go naród, który cenił jego sprawiedliwość. W późniejszych latach z wielkim uniżeniem nazywano go "Starym Fryderykiem". Niejednokrotnie wchodził między swój lud, aby poznać jego potrzeby i dzielić jego troski. Nikt nie krępował się przedstawić królowi swoje problemy. Pewnego razu odwiedził więzienie. Rozmawiał z więźniami i dowiadywał się, za jakie przestępstwa zostali osądzeni i jakie wymierzono im kary. Król Fryderyk, ubrany w skromne szaty, rozmawiał z każdym więźniem osobiście. Ze zdziwieniem spostrzegł, że wszyscy skazani uważali się za niewinnych. Jedni twierdzili, że zostali oczernieni, inni że padli ofiarą czyichś błędów, jeszcze inni, że zostali niesprawiedliwie osądzeni. Król przysłuchiwał się wszystkim. Kolejny więzień, do którego podszedł, siedział ze spuszczoną głową. Na pytanie, dlaczego jest taki przygnębiony, człowiek ten odrzekł: "O, Wasza Dostojność. Jestem łajdakiem! Najpierw uciekałem z lekcji w szkole, potem zacząłem uchylać się od regularnej pracy. Moi rodzice bardzo się o mnie martwili, ale ja byłem niepoprawny. Przez próżniactwo popadłem w długi, później sięgnąłem po cudzą własność. Mam zrujnowane życie. Ach, gdybym mógł wszystko naprawić... Król zwrócił się do niego i rzekł: "Oto jedyny przestępca wśród tych <porządnych> ludzi. Zabierzcie go stąd, aby pozostali się nie zepsuli"! I w taki sposób ów więzień mógł rozpocząć nowe życie. Został zwolniony. O pozostałych "Stary Fryderyk" powiedział: "Ci nicponie mogą siedzieć tu dalej. Nie mają żadnego wstydu ani poczucia winy. Kłamią, uważając się za sprawiedliwych.
Wielu ludzi zabiega o to, by uchodzić za sprawiedliwych i dobrych przed innymi. I rzeczywiście - często są tak odbierani. Przed Bogiem nie ma jednak człowieka, który byłby bez winy. Nie trzeba wcale przebywać w więzieniu; "własna sprawiedliwość" już jest wystarczającą winą, aby nie dostać się do nieba. Szeroka droga prowadząca na zatracenie posiada także chodnik. Nie jest on tak samo zbrukany, ale również prowadzi na zatracenie. Jakże wielu pewnych siebie ludzi zdąża po nim. Mają niewłaściwe podejście do życia. Żyją w bogactwie i luksusach, obracają się w najlepszym towarzystwie. Nie daje im to jednak zadowolenia. Pan Jezus mówi: nie przyszedłem wzywać do opamiętania sprawiedliwych, lecz grzeszników (Mt 9,13). Innym razem powiada: Nie potrzebują zdrowi lekarza, lecz ci, co się źle mają (Łk 5,31). Jeśli nawet uważasz się za prawego i uczciwego człowieka, to musisz przyznać że nie wszystko jest u ciebie w porządku. Nie wymiguj się na różne sposoby i nie ukrywaj swych występków pod płaszczykiem własnej sprawiedliwości. Wyznaj Wielkiemu Królowi swoją winę. Nie zatajaj potrzeb swego serca ani swoich ciężarów. Żaden grzech nie jest zbyt wielki żeby nie mógł być przebaczony, ani też zbyt mały, aby nie musiał być wyznany. W ten sposób uczynisz krok, po którym Bóg będzie mógł ci pomóc...
Ewangelia 7 - Wstęga
Powoli i z trudem przedziera się pociąg poprzez górzysty teren. Stara lokomotywa, sapiąc i dysząc, wiezie gości do miejscowości wypoczynkowych. Można dostrzec ich radosne, pełne oczekiwania twarze. Jednak w pewnym przedziale siedzi dwóch mężczyzn: jeden starszy a drugi młody. Młody człowiek wygląda na zmartwionego. Starszy obserwuje go w zamyśleniu, aż w końcu nawiązuje rozmowę. Młody jest niespokojny i jakiś podniecony, najpierw zaczyna mówić niepewnie, z dużymi przerwami. Kiedy jednak spostrzega, że nie spotyka się ze zwykłą ciekawością, lecz ze szczerym współczuciem, z jego ust zaczyna płynąć taka to opowieść..: "Siedziałem kilka lat w więzieniu. Dziś rano zostałem zwolniony. Teraz jestem w drodze do domu. Ach, jak wielką hańbę przyniosłem moim najbliższym! Przez te wszystkie lata nawet mnie nie odwiedzili. Niewiele też pisali. Nie mam im tego za złe, ponieważ zaprzepaściłem ich miłość do mnie. Być może nie odwiedzili mnie z tego powodu, że podróż była taka daleka i droga, zaś listy w naszym domu pisało się bardzo rzadko. Czasem łudzę się, że mi przebaczyli, choć mam co do tego wiele obaw. Wstydzę się mego przeszłego życia i bardzo żałuję wszystkiego, co się stało. Po tych słowach ze wzruszenia ukrył twarz w dłoniach. Po chwili mówił dalej: "Napisałem rodzicom w liście, aby dali mi znak, że mi przebaczają. Ponieważ pociąg ten przejeżdża tuż obok naszej małej posiadłości, więc prosiłem, żeby wywiesili białą wstęgę na dużej jabłoni, która rośnie koło płotu obok toru kolejowego, jeśli mi przebaczą. Chciałem im w ten sposób ułatwić sytuację. Gdyby jednak mi nie przebaczyli i nie chcieli mnie widzieć w domu, wtedy nie mają wywieszać wstęgi, a ja nie wysiądę z pociągu, lecz pojadę dalej, sam nie wiem dokąd". Jego niepokój wyraźnie wzrastał. Pociąg zbliżał się do jego rodzinnego miasteczka, a on bał się nawet spojrzeć w okno. "Za chwilę przejedziemy przez mały mostek, a potem..., potem..." Mężczyźni zamienili się miejscami, a starszy zapewnił młodego, że będzie pilnie obserwował i wypatrywał wspomnianą jabłoń przy płocie. Potem bez słowa położył mu rękę na ramieniu, bowiem i jemu stanęły łzy w oczach. Po chwili szepnął: "Oto ta jabłoń! Wszystko w porządku. Na jabłoni pełno jest białych wstążek". W tym momencie z twarzy młodego człowieka zniknęły: troska, gorycz, niepewność. Obaj mężczyźni poczuli się tak, jakby zostali wskrzeszeni, a oczy młodszego zalśniły ze szczęścia. Również i ty możesz jeszcze dziś uważać jego szczęście za swoje szczęście. Gdybyś wiedział, jak bardzo tęskni Ojciec Niebieski za tym, abyś nawrócił się do Niego, żebyś zawrócił ze złej, grzesznej drogi życia. Nie musiałeś obrabować banku, na nikogo nie napaść czy siedzieć w więzieniu za jakieś przestępstwo, ponieważ każdy człowiek jest więźniem własnego "ja", a już z natury więźniem grzechu. Czy odczuwałeś kiedyś osobiście, że ciężar niewoli grzechów był dla ciebie takim ciężarem, którego chciałbyś się koniecznie pozbyć? Jeśli tak, to postąp podobnie jak młodzieniec - syn marnotrawny, o którym mówi nam Biblia. On postanowił wrócić do swojego ojca i oznajmił: Wstanę i pójdę do mego ojca i mu powiem: Ojcze, zgrzeszyłem przeciwko niebu i przeciwko tobie (Łk 15,18). I nie tylko postanowił tak w sercu swoim, ale też tak uczynił. Wstał więc i udał się do ojca. Z pewnością w drodze był niespokojny, może miał podobne wątpliwości jak młodzieniec z pociągu. Kiedy jednak ujrzał jabłoń pełną wstęg, wtedy w jego serce wstąpiła otucha i nieopisana radość. Wysiadł więc z pociągu i skierował się do domu ojca swego. A kiedy jeszcze był daleko, ujrzał go ojciec jego, użalił się i podbiegłszy rzucił się mu na szyję i pocałował go /Łk 15,20/. Ten dowód Boskiej miłości jest znaczący również dla ciebie. Szczęśliwy, komu odpuszczono. Jeszcze dzisiaj możesz posiąść to szczęście.
O Jahweh! Zanurzam się w blasku Twojej obecności...
Ewangelia 8 - Akcja
Ratuj się, bo chodzi o życie twoje /Genesis 19,17 /.
24 osoby zajęte były gaszeniem rozszalałego leśnego pożaru. Ludzie ci, prowadząc tę akcję, zupełnie nie dostrzegali, że coraz bardziej otaczani są przez napierający żywioł. Na szczęście pewien pilot małego samolotu rozpoznał ich tragiczne położenie i ryzykując życiem, obniżył lot, aby niezwłocznie przekazać im ostrzegawczy meldunek. Uczynił to trzykrotnie, żeby ustrzec ich przed zamknięciem w pętli ognia i zwrócić im uwagę, że są w krytycznej sytuacji. Gaszący pożar porzucili swoje narzędzia i pędem rzucili się do ucieczki w kierunku wyznaczonym przez podniebnego przewodnika. W tenże sposób dotarli do wąskiego przesmyku wypalonego wcześniej przez trawiący płomień i dzięki temu wydostali się bezpiecznie na zewnątrz.
Ludzie ci nie podejmowali dyskusji, czy meldunek nieznajomego pilota jest wiarygodny. Nie szukali też jakiegoś innego wyjścia z tej matni. Po prostu uwierzyli temu, który patrząc na nich z wysoka, był w stanie ogarnąć wzrokiem całą sytuację i właściwie ocenić ich położenie. Oni zaś rzucili się do biegu o swoje dusze i w ten sposób zostali ocaleni. Pan Bóg, jako jedyny, jak na dłoni obserwuje ten świat i wszystkie zachodzące w nim wydarzenia. Ostrzega nas przed grożącym niebezpieczeństwem. Posłał swego umiłowanego Syna, aby ratować zgubionych ludzi. Wzywa nas, żebyśmy uwierzyli jego Słowu. Szukanie innego ratunku nic nie pomoże. Przyjmijmy z wiarą słowa, które wypowiedział Pan Jezus: Ja jestem droga i prawda, i życie. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przeze mnie /Ew.Jana 14,6).
Ewangelia 9 - Czy znasz swoją przyszłość?
Czy zastanawiałeś się kiedyś nad tym, do jakiej grupy ludzi należysz? Jest ich oczywiście wiele, ale może zaliczasz się do tej najpopularniejszej - po prostu do ludzi skromnych. Nikt nigdy nie miał ci nic do zarzucenia, żyjesz w zgodzie z otoczeniem, interesujesz się przede wszystkim swoimi najbliższymi, swoim zawodem, etc. A jeśli chodzi o religię, to powiadasz, że wierzysz tylko w to, co widzisz, co możesz dotknąć. Żyjesz więc dniem codziennym, bowiem życie ma się tylko jedno. No właśnie, życie ma się jedno, a co potem? Powiadasz, że nic, tzn. śmierć, koniec.. Jeśli tak myślisz, to wybacz Stary, ale będzie kiedyś Tobie dane przeżyć rozczarowanie. Przekonasz się, jak błędne było takie myślenie. W konfrontacji z dzisiaj niezrozumiałym światem pośmiertnym, przyznasz, że Biblia miała rację. Życie nie kończy się na śmierci. Co się poźniej dzieje? Poczytaj w Biblii: Jeżeli ktoś nie był zapisany w Księdze Żywota, został wrzucony do jeziora ognistego /Ap 20,15/, albo obejrzyj film "Bramy Raju".
Życie ludzkie ma wtedy sens, gdy jest podporządkowane swojemu Stwórcy. A jego zamiarem jest, aby każdy człowiek mógł się znaleźć w Księdze Życia. Jednak wybór sposobu życia Stwórca pozostawił nam samym. Stając przed Jezusem Chrystusem, jesteśmy w stanie zrozumieć, że wszyscy jesteśmy grzesznikami. To, za kogo się sam lub inni mnie uważają, nie ma przed Jezusem znaczenia. Także na Twoje życie składają się nie tylko uczynki godne pochwały, lecz i karygodne występki. Ale chyba nie chciałbyś przekroczyć próg wieczności z takim bagażem. Istnieje tylko jedna osoba, która jest w stanie (i chce) ci pomóc - JEZUS, zwany CHRYSTUSEM. Możesz prosić Bożego Syna, jedynego Zbawiciela i jedynego Pośrednika, aby On sam cię uwolnił z grzechów (J 8,36 /. Jego krew została przelana, aby każdy, kto tego pragnie mógł się ukorzyć przed Bogiem, mógł oczyścić się ze swej winy i otrzymać dar życia wiecznego. Jezus oferuje Ci swą niezwykłą przyjaźń, której owocem jest wieczność wśród zbawionych (film: "Bramy Raju"). Bo jeśli ustami wyznasz, że Jezus jest Panem i uwierzysz w sercu swym, że Bóg wzbudził Go z martwych - zbawiony będziesz! /Rzym 10,9). Chodzenie do Kościoła oraz różne praktyki religijne nie zapewniają zbawienia. To, czego potrzebujesz aby być pewnym szczęśliwej przyszłości, to osobisty kontakt z JEZUSEM CHRYSTUSEM. Uznając Go za swojego Pana, oddajesz się pod Jego kierownictwo. On odmieni twoje serce, zaspokoi pragnienia, pozwoli przeżywać radość, jakiej dotąd nie znałeś. Sprawi wreszcie, że twoje imię będzie zapisane w Księdze Żywota. Zatem twoja droga życia nie musi skazywać cię na potępienie. Więc, do jakiej grupy ludzi chcesz należeć? Do tej, która zdąża do zagłady, czy do grona zbawionych w Jezusie? Życie albo zdrowie. Wyboru dokonaj... /Rzym 10,9/.
Ewangelia 10 - Titanic
Temperatura wody spadła do jednego stopnia poniżej zera. Tylko silne fale i duża zawartość soli spowodowały, że woda w oceanie nie zamarzła. Nawet powietrze pachniało lodem. Przenikliwie zimno dawało we znaki. Czy ten olbrzymi statek tonący w przejmujących ciemnościach wyruszył w pogoń za "Błękitną Wstęgą" przyznawaną za najszybsze przepłynięcie Atlantyku? Czy każdy węzeł prędkości przybliża go do celu tej pogoni? Góry lodowe i kry przed nami! Takie ostrzeżenie trzykrotnie dociera do pomieszczenia radiotelegrafisty Titanica. Jack Philips, pierwszy radiotelegrafista na pokładzie, szybko zapisuje wiadomość na kawałku papieru. Jeden z marynarzy śpieszy z nią ponownie do kapitana Smith'a. Kapitan ogarnia kartkę przelotnym spojrzeniem i przyczepia ją na tablicy ściennej. Życiowo ważne ostrzeżenie o grożącym niebezpieczeństwie puszcza mimo uszu. Kapitan nie ma czasu. Na dzisiejszy wieczór zaplanował coś zupełnie innego: iście królewskie przyjęcie dla najbogatszych gości Titanica. Jest 14 kwietnia 1912 roku. Dwadzieścia minut przed północą transatlantyk płynie prawie pełną parą. Na niebie migocą gwiazdy. Marynarze Fryderick Fleet i Reginald Lee pełnią dyżur na bocianim gnieździe na wysokości dwudziestu metrów nad pokładem. Nie używają reflektora ani lornetki do obserwacji powierzchni oceanu. Bo niby po co? Przecież ten super nowoczesny statek jest niezatapialny! "Nawet Bóg nie mógłby go zatopić" - przywołują na pamięć zręcznie utarty slogan. Nagle Fred Fleet dostrzega na drodze posuwania się statku ciemne kontury ogromnej góry lodowej. Natychmiast uderza w dzwon alarmowy raz- dwa- trzy razy. Góra lodowa przed nami, sir! - krzyczy marynarz przez telefon na mostek kapitański. Pierwszy oficer reaguje błyskawicznie: Ster w prawo na burt! Cała wstecz! To wspomoże pracę steru. Jednak jest już za późno... Poniżej linii wody potężna bryła góry lodowej uderza wielokrotnie w kadłub statku. Góra lodowa ostrym kantem rozpruwa statek jak puszkę sardynek w sześciu miejscach na długości prawie 80 metrów. Zaledwie kilka minut potem na mostku pojawia się kapitan. Uszczelnić grodzie! - wydaje rozkaz. Uszczelnione! - melduje pierwszy oficer.
Późniejsze badania wykażą, że o losie Titanica przesądziła jedna tragiczna w skutkach sekunda. Tylko jedna sekunda, której zabrakło, żeby wyminąć górę lodową. Ta jedna sekunda zadecydowała o życiu i śmierci. Można znaleźć wiele podobnych przykładów zdarzeń, gdzie jedna sekunda decydowała o życiu i śmierci ludzi. Często jest to jedna decydująca sekunda. Gdy nagle odrywa się przyczepa ciągnika, nie wytrzymuje dźwig, wali się mur, następuje zawał i zaczyna się spadanie w wieczność. Po co? Aby żyć obok Boga? Gdzie spędzisz tę wieczność? Czy jesteś pojednany z Bogiem? Dziś, jeśli głos Jego usłyszycie, nie zatwardzajcie serc waszych.../Hebr 3,7-8/; gdyż straszną jest rzeczą wpaść w ręce Boga żywego /Hebr 10,31/ - mówi Biblia. Otwórz swoje serce na propozycję Boga. Pojednaj się z Nim przez Jego Syna Jezusa Chrystusa, który umarł na krzyżu za cudze grzechy. Nie można zwlekać, gdyż jedna decydująca sekunda może przybliżyć cię do spotkania z Nim. Liczy się tylko dzień dzisiejszy, teraźniejsza chwila. Lód usuwa się w ziejącą zimnem otchłań oceanu tak samo bezgłośnie, jak się przybliżył. Pięć minut później milkną silniki statku. Nagły spokój, brak wiatru i wibracji budzą wielu pasażerów. Niektórzy z nich odważyli się wyjść w tę mroczną, gwiaździstą noc na pokład. Wszystko w porządku! - podawano hasło. Wiele osób ułożyło się znów do snu. W salonie dla palących toczy się dalej gra w karty. Na pokładzie leżą porozrzucane kawałki lodu. Kilku milionerów gra nimi jak w futbol - mile widziane urozmaicenie. Ale czyżby coś było nie tak? Na górnym pokładzie nie sposób nie słyszeć okropnego ryku wypieranego powietrza. Lodowate wody Atlantyku wypierają je w zawrotnym tempie z bryły statku. Z każdą sekundą pięć ton słonej wody napełnia kadłub Titanica, zmniejszając nieodwracalnie wyporność. Po obchodzie inspekcyjnym wyrok dla statku jest pewny: "Jeszcze półtorej godziny, dwie, potem nastąpi koniec". Jeszcze półtorej godziny?! Na pokładzie jest około 2200 ludzi. Dobrze, że są łodzie ratunkowe. Jednak stanowczo za mało! Zaledwie dla połowy wszystkich obecnych wystarczy w nich miejsca. Jeśli nie nadejdzie pomoc z zewnątrz, przynajmniej 1100 osób będzie skazanych na zamarznięcie. Kogo spotka taki los? Zamiast nadawać SOS, kapitan Smith zawiadamia o tym, co się stało, pasażerów pierwszej klasy. Najpierw im udostępnia łodzie ratunkowe. On, sędzia, decydujący o życiu ludzi, dając bogatym pierwszeństwo przed biednymi. Bóg postępuje inaczej, całkiem inaczej. Dla Niego nie istnieją różnice między ludźmi. Bogaty czy biedny, młody czy stary, bez względu na kolor skóry i miejsce zamieszkania na ziemi zostali zgodnie z Jego wolą stworzeni. On chce wszystkich uratować przed wieczną zgubą, dlatego też udziela swej ogromnej łaski. Wejdźcie do Bożej łodzi ratunkowej, uwierzcie w Jezusa Chrystusa i wyznajcie Mu swoje grzechy. Ta ratunkowa łódź jest przygotowana. Jest w niej wystarczająco dużo miejsca dla każdego, kto chce przyjść. Przyjść? Tak. Przyjść trzeba samemu, z własnej woli. Jeżeli ktoś doszedł do wniosku, że potrzebuje ratunku, to: Jeżeli wyznajemy grzechy swoje [Bóg] jako wierny i sprawiedliwy, i odpuści je nam - powiada Pismo Święte. Czytamy tam także: Kto wierzy w Jezusa Chrystusa, nie idzie na sąd, lecz ze śmierci przeszedł do żywota, do wiecznego życia w Bogu, które wtedy właśnie się rozpocznie. Pół godziny później po pokładzie okrętu przechadzają się pierwsi pasażerowie w korkowych kamizelkach ratunkowych, nałożonych na futra lub wełniane płaszcze. Nikt z nich jeszcze nie wie jak dramatyczna jest sytuacja. Nikt też nie spostrzegł, że dziób statku zanurzony jest niżej. Lekko oświetlony Titanic zdaje się leżeć na leniwej powierzchni wody. Strach pojawia się tylko przy wsiadaniu do chwiejnych, drewnianych łodzi ratunkowych. Czyżby pierwszą wiosłową łódź puszczono na wodę zajętą tylko w połowie? Zmarnowane miejsca... W końcu, choć za późno, w eter lecą rozpaczliwe radiotelegramy: SOS - toniemy - szybko! Kilka statków wyłapuje wołanie o pomoc i odpowiada. Pomóc, niestety, nie może; odległość zbyt duża. Stopniowo schodami w górę napływają również podróżni drugiej i trzeciej klasy, powiększając tłum na pokładzie. Jednak wciąż jeszcze nikt nie wierzy, iż Titanic może zatonąć i też nie wie, że zbyt mała liczba łodzi ratunkowych skaże połowę z nich na straszliwą śmierć. Wiedzą o tym osoby odpowiedzialne, ale nie czynią z tej wiedzy użytku. Osiemnaście z dwudziestu łodzi już spuszczono na wodę. W kilku z nich tylko połowa miejsc była zajęta. Jest druga dziesięć. Ostatnia łódź dawno już odpłynęła. Część dziobowa statku znajduje się pod wodą. Powoli podnosi się kadłub statku. Pozostali na parowcu pasażerowie przesuwają się w kierunku rufy. Są w wśród nich mężczyźni patrzący na odpływające żony i ojcowie, wzrokiem żegnający oddalające się dzieci. Wiele osób szepcze modlitwy, niektórzy preferują alkohol. Wiolinista Wallance Hartley po raz ostatni sięga po swoje skrzypce i gra: "Bliżej mój Boże do Ciebie...", inni mu wtórują. Potwierdzi to później wiele naocznych świadków. Jeden ksiądz modli się głośno i napomina wątpiących, iż powinni wyznać przed Bogiem swoje grzechy.. Po dziesięciu długich, strasznych minutach stalowa trumna wślizguje się w głąb oceanu. Tej nocy ginie 1500 osób. 700, które przetrwały w ratunkowych łodziach, znajduje o godz. 4.00 schronienie na statku "Carpathia". Katastrofa Titanica jest poważnym ostrzeżeniem przed zaniedbywaniem ocalenia duszy. Zgon przychodzi często niespodziewanie. Nie można odkładać kwestii naszego zbawienia, np. na jutro, gdyż jutra może już nie być. Pomyślcie o końcu żywota. Pismo Św. mówi: Pojednajcie się z Bogiem! Straszna to rzecz wpaść w ręce żywego Boga, nie będąc z Nim pojednanym. Bóg nie pragnie śmierci grzesznika. Chce, żeby wyznał swoje grzechy i żył. Objawił On swoją miłość do ludzi przez to, że Chrystus umarł za nas, gdyśmy jeszcze byli grzesznikami. On jest jak ta łódź ratunkowa. Po śmierci nie ma już możliwości zrealizowania tej istotnej, tak życiowo ważnej decyzji dla Boga. Podejmijcie ją nawet choćby dziś, tu i teraz...
Ewangelia 11 - Alfabet Morse'a
Jezus błogosławił tych, którzy potrafią słuchać, tych, którzy są w stanie oddalić zgiełk życia, otaczający ich hałas i skupić uwagę na rzeczach ważnych /Łk 11,28/, tych, którzy umieją się wyciszyć, bo tylko wtedy można usłyszeć cichy szept Ducha /1Krl 19,12/...
Przedsiębiorstwo eksploatacji statków parowych chciało zatrudnić radiotelegrafistę. O ustalonej godzinie chętni mieli się zgłosić w biurze na rozmowę kwalifikacyjną. Gdy nadszedł wyznaczony czas, poczekalnia zapełniła się mężczyznami. Wkrótce w pomieszczeniu zapanował taki gwar, że z trudem można było usłyszeć serię krótkich i długich sygnałów wydobywających się z głośnika. Tylko jeden kandydat, który niedawno wszedł i samotnie usiadł pod ścianą, poderwał się i zapukał do drzwi biura. Po kilku minutach wyszedł stamtąd z szerokim uśmiechem i rzekł: Dostałem pracę! Jak to zrobiłeś, że znalazłeś się tam przed nami, skoro my byliśmy pierwsi? - pytali z oburzeniem pozostali kandydaci. Każdy z was mógłby dostać tę pracę, gdybyście tylko słuchali wiadomości - odparł, pokazując na głośnik. Jakich wiadomości? - zapytali chórem. Naprawdę nic nie słyszeliście? Były podawane alfabetem Morse'a: "Człowiek, którego potrzebuję, musi być zawsze czujny. Pierwszy, który usłyszy tę wiadomość i wejdzie prosto do mojego biura, zostanie skierowany na mój statek jako radiotelegrafista". Iluż ludzi uważa się za chrześcijan, a ilu twierdzi, że żyje z Bogiem. Tymczasem są tak zajęci pustym gadaniem, gonitwą za zyskiem, za ciągłym polepszaniem standardu życia, że nie słyszą szeptu Ducha. Ich umysł zaprzątają marzenia o lepszym samochodzie, kinie domowym, wakacjach na Bahama, luksusowej chacie, osobistej ochronie... Wciąż niezaspokojeni, odarci z refleksji... Błogosławiony człowiek, który mnie słucha, czuwając u drzwi moich na każdy dzień../Prz.Sal.8,34). Pierwszy Kościół miał uszy otwarte na głos Ducha, oczy zapatrzone w wieczność, a serce gotowe do głoszenia dobrej nowiny. Pierwszy Kościół pragnął, aby zobaczyć Jezusa, by On powrócił i zabrał swych uczniów do siebie. Żył wiarą, nadzieją, miłością. Czuwał u drzwi PANA. Chrześcijanie na co dzień rozmawiali o Nim, codziennie wypatrywali Jego powrotu, pomny na Jego słowa: Czuwajcie, bo nie znacie dnia ani godziny../Mt 24,42). Jak usłyszeć tykanie Bożego zegara we własnym sercu? Jak rozpoznać właściwą godzinę spotkania z Nim? Jak usłyszeć Jego pukanie, skoro dookoła taki hałas? Jak usłyszeć w tym zgiełku szept Ducha. A On szepcze nieustannie. Więc może daj sobie spokój z tą ciągłą gonitwą. Przestań snuć wspaniałe miraże o życiu. Uświadom sobie sens egzystencji. Pozbądź się zachłanności która cię rozpiera. Okiełznaj niepohamowane żądze, ucisz głosy wokół. Pozwól sobie na słuchanie w ciszy zbawczego głosu Boga. Nie wyruszaj dalej, dopóki On nie obuje twych stóp. Pozwól, by Jego hojna ręka dała ci wszystko, czego potrzebujesz. Poproś go, żeby szedł przed tobą, otwierając lub zamykając różne drzwi. Nie jesteście z tego świata - bacz na te słowa. Gdy zgiełk tego świata cichnie w twojej duszy, wtedy dopiero zaczynasz słyszeć. Naonczas budzą się w tobie inne pragnienia. Dostrzegasz grymas bólu na twarzy drugiego człowieka, samotność swoją i sąsiada. Słyszysz niemą skargę odrzuconego, inaczej postrzegasz świat. Wtedy mięknie twoje serce. I już nieważny jest lepszy telewizor. Baczcie więc, jak słuchacie - to słowa Pana. Z powodu hałasu, pośpiechu i nieuwagi nie umiemy słuchać. Udajemy tylko, że słyszymy. Bezmyślnie potakujemy, mając myśli bardzo przyziemne. Tyle rzeczy i informacji nam umyka, tych najważniejszych, najgłębszych. Bo pokora jest cicha, nie dobija się o uznanie, nie krzyczy, by ją dostrzec i o niej głośno mówić. To pycha nas rozpiera; to ona popycha do gonitwy za nieistotnym, błyskotliwym, pogrąża nas w morzu chciwości, ciągłego biegania za czymś. Wydajemy się sobie zbyt wielcy, by milczeć. To jedna z najtrudniejszych dla nas rzeczy. Jednak milczenie jest lekcją, którą Biblia przypomina tak często. Gadanina to nie elokwencja, a głośność to nie siła. One rodzą niepokój duszy, a przecież Pasterz prowadzi nad wody spokojne../Psalm 23). We wszystkich dziedzinach życia cisza przynosi największe efekty. Ale nie przebije się przez zgiełk tego świata, zatem musi być w nas. Jak to zrobić?
Tylko w Bogu jest uciszenie duszy mojej...